
KIEDY ZACZYNA SIĘ “ODPOWIEDZIALNOŚĆ” W ZWIĄZKU?

Pamiętacie swoje pierwsze miłości? Ile byliśmy w stanie zrobić dla tej drugiej połówki!? Wyrzec się siebie, uciec z domu, poświęcić swoje życie i wybory. Walcząc o nasz związek potrafiliśmy robić szalone rzeczy, tak szalone, że teraz kiedy o nich myślimy włosy jeżą się na nam głowie. „Ślub z rozsądku? Nigdy! Ja muszę ją/go kochać!” Co niektórzy z Was pewnie pamiętają kłótnie z rodzicami, bójki na podwórku- wszystko w imię miłości. Mieliśmy w sobie tyle odwagi, że potrafiliśmy wywrócić do góry nogami nasz cały świat aby tylko być razem. Czuliśmy moc i siłę walki. Trzymając w ramionach naszą Ukochaną czy Ukochanego czuliśmy, że wygraliśmy, że mamy w dłoniach cały świat, że więcej nam nic nie trzeba. Wiedzieliśmy, że żadna burza czy sztorm życia nie jest w stanie nas nadszarpnąć, ponieważ mamy siebie.
Jestem szczerze ciekawa jak na dzień dzisiejszy wyglądaj te wywalczone związki? Ile z nich się rozsypało, a ile tkwi w codziennym marazmie? Jestem też ciekawa czy są w śród nich takie, które mają się lepiej niż wtedy?
Kiedy ostatni raz będąc w związku małżeńskim pocałowaliście się namiętnie w miejscu publicznym lub trzymając się za ręce przemierzaliście ulice? Kiedy ostatni raz byliście na randce? Przecież kiedyś tak chętnie tego wszystkiego przestrzegaliście?
Kiedy zadaję parom takie pytania na ogół wiem już jaka będzie ich odpowiedz i kto udzieli mi jej pierwszy. Zawsze na moje pytania odpowiadają pierwsze kobiety. Mają setki tysięcy gotowych odpowiedzi na to, że ich związek jest w opłakanym stanie. Do moich ulubionych argumentów należy: „nie możemy się już tak zachowywać, ponieważ teraz jesteśmy odpowiedzialni, bo jesteśmy rodzicami”.
Szczerze bym chciała wiedzieć jaka szkoła uczy takich mądrości.Zawsze powinniśmy pamiętać, że kiedy wypowiadamy A musimy wypowiedzieć i B. Podążając za tą myślą wychodzi na to, że małżonkowie bezdzietni mogą być nieustannie szaleni w związku i w swojej miłości- bo nie muszą być odpowiedzialni.
Myślę, że powinniśmy sobie zadać pytanie czy jesteśmy szczęśliwi w naszym związku? W jakiej kondycji jest nasza miłość? Czy z pełną świadomością możemy powiedzieć, że rozwija się coraz bardziej, czy raczej jest pokryta popiołem jak włoskie Pompeje?
Nie powiecie mi, że bycie rodzicem w tym przeszkadza. Znam wielu mężczyzn, którzy się rozstali i bycie rodzicem nie przeszkodziło im w uganianiu się za przysłowiową spódniczką. Ci sami też mężczyźni będąc do niedawna jeszcze w związkach małżeńskich uważali, że chodzenie z żoną za rękę jest czymś dziwnym, że czasy trzymania za ręce to były w ogólniaku.
Hehe co niektórzy jednak odmłodnieli, bo cofnęli się znów do ogólniaka. Ci sami panowie naśmiewają się, że inni mężowie z 20- letnim stażem, mają w zwyczaju czule szeptać żonie jakieś miłe słowa, a nie widzą, że sami wyglądają jak wyliniałe koty, zmieniające co sezon obiekt swoich westchnień. A raczej są zmieniani, bo prawda jest raczej inna niż opowiadają nasi podrywacze.
Kiedy publicznie mówię o tym, że wychodzę z moim mężem na randkę, na ogół słyszę od innych tylko negatywne uwagi. Kiedy całujemy się namiętnie na spacerze, odnoszę wrażenie, że robimy coś złego. Coś, co już nam nie przystoi, ponieważ ślubny kobierzec raz na zawsze zabrał nam szaloną miłość. Powinniśmy raczej skupić się tylko i wyłącznie na kaszkach, pampersach i rankingu fotelików samochodowych. Owszem to wszystko jest ważne, ale niestety nie najważniejsze.
Miłość to największa siła jaka istnieje na tym świecie. Siła która nie powinna być sprowadzana tylko do instynktu, niedojrzałości czy tylko macierzyństwa. Łatwo jest kochać swoje dzieci i krewnych. Prawdziwa wielkość ducha pokazuje swoją siłę kiedy jest w stanie oddać swe serce dla de facto obcego człowieka, czyniąc go najważniejszym na świecie.
Nie bez znaczenia mają słowa wielkich myślicieli, którzy wielokrotnie mówili o tym, że jak sprawy najważniejsze są na pierwszym miejscu to reszta doskonale się sama układa. Nasze dzieci pięknie uczą się miłości i poznają jej wielką rangę, kiedy mogą przebywać z szalenie zakochanymi w sobie rodzicami. Jest to dla nich silny fundament, na którym mogą w przyszłości sami budować swoje relacje w związkach.
Fatalna kondycja związków małżeńskich odbija się czkawką na nas ale i na naszych dzieciach. Czy zauważacie już pierwsze owoce tak wielu nieudanych związków? Ja zauważam… Jest dla mnie nie pojętym, jak matki krzywdzą swoje dzieci budując między nimi a sobą nierozerwalną pępowinę.Jak matki mogą wymagać od swoich synów aby kochali je najbardziej? Jak młody mężczyzna może mówić do swojej narzeczonej, że bardzo ją kocha, ale zaraz po mamie?
Czy takie relacje są dla Was normalne? Czy związek budowany z tak przekazanymi wartościami ma szanse nie rozpaść się jak domek z kart? Podziwiam jednak w tej całej tragedii wielu młodych ludzi, którzy mimo fatalnych rodzin pracują nas swoim szczęściem i nie chcą powielać rodzinnych błędów. Mam tylko nadzieję, że dotrwają w swoich obietnicach do końca.
Kochani, nie zasłaniajmy się naszymi dziećmi. Nie mieszajmy ich w to. Przecież dobrze wiemy, że to tylko zasłona, dobry pretekst do tego aby nie starać się o nasz związek.
Jeżeli będziemy potrafili zrozumieć, że wbrew obiegowym opiniom, najważniejszą i zdecydowanie najpiękniejszą rolą w życiu człowieka jest rola żony i męża, nasz związek zacznie układać się doskonale a relacje z naszymi dziećmi będą naprawdę szczęśliwie. To od nas zależy czy będą w podeszłym wieku stać nas będzie na miłosne szaleństwa względem małżonka o wiele większe niż za czasów najbardziej burzliwych nastoletnich miłości. Możemy w ten sposób również pokazać dzieciom, że ich dzieciństwo jest piękne, ale najlepsze dopiero przed nimi. Nasze dzieci szybko dorosną, mamy więc niewiele czasu aby nauczyć ich tej wielkiej sztuki miłości.
Pozdrawiam, Kaś